Może dlatego nowy rok postanowiłam rozpocząć od autora komiksów, od którego moja przygoda z komiksem w ogóle się zaczęła - jako dojrzałej, świadomej czytelniczki, pomijając dzieciństwo i tytuły w rodzaju Fistaszki. Pierwsze spotkanie (moja miłość do Fistaszków trwa do dzisiaj, więc było to całkiem istotne "spotkanie", które zadecydowało o moich późniejszych wyborach czytelniczych). Choć, jeśli mam być szczera, nie pamiętam już, który z tych panów był pierwszy: Suehiro Maruo czy Junji Ito; prawdopodobnie odkryłam ich mniej więcej w tym samym czasie. Zakładam jednak, że Maruo. Jego dzieła zmieniły wówczas mój pogląd o mandze, komiksie i Japonii w ogóle, pchnęły na inne tory. Głębiej zainteresowałam się kulturą Japonii, jej literaturą, filmem, historią, mentalnością zamieszkujących ją ludzi. Nie przeczę, że szczególnie pociągały mnie jej ciemne strony i różne ich oblicza. Od niektórych rzeczy od razu się odbiłam, w niektórych siedzę do dzisiaj.
Dzięki Maruo poznałam męża. Ale to już inna historia.
Przez te siedem lat, o których wspomniałam, zostało u nas wydanych wiele komiksów erotycznych, trudno w nich jednak szukać przedstawiciela erotycznej groteski. W poszukiwaniu choć szczypty ero-guro miałam okazję zapoznać się z pracami najbardziej znanych u nas twórców, jak Milo Manara, Guido Crepax czy Paolo Serpieri. Niestety, autorom tym daleko do japońskiego nurtu. Manara na dzień dobry odrzucił mnie sposobem rysowania kobiecej twarzy (tak, przesadzam, ale wszystkie kojarzą mi się z ryboludźmi Lovecrafta). Crepax nawet wzbudził moje zainteresowanie, choć jego sposób rysowania postaci ludzkich też pozostawia wiele do życzenia. W Polsce nakładem wydawnictwa Mireki ukazały się m.in. jego Wenus w futrze, Justyna i Historia O. Wszystkie posiadam w mojej kolekcji. Niemniej jednak, mimo iż są to komiksowe adaptacje klasycznych pozycji literatury zakazanej, o ero-guro nawet się nie otarły.
Trzeci ze wspomnianych Włochów, Paolo Eleuteri Serpieri, początkowo skradł moje serce serią Druuna, erotycznym science fiction, który powala stroną graficzną. Tom pierwszy wciąga i frapuje, głównie dzięki bogactwu wykreowanego w nim świata. Lecz im dalej w las, tym gorzej. Wprawdzie główna bohaterka, tytułowa Druuna, od początku nie grzeszy intelektem, z czasem jednak lepiej całkiem odpuścić sobie dialogi z jej udziałem i skupić się na oglądaniu ładnych obrazków. A to z czasem nuży. Komiks ostatecznie okazuje się ładną wydmuszką z idiotyczną fabułą. Więcej, sama Druuna okazuje się być idiotką, której jedynym walorem jest duża dupa (może poza drugim walorem, jakim jest jej duży biust). Pomysłowości Serpieriemu zaiste trudno odmówić, odnoszę jednak wrażenie, iż jest to przede wszystkim wybitny rysownik i ilustrator, nie pisarz, na którego się porwał. Zdaję sobie sprawę, iż Druuna jest jedynie projekcją fantazji autora, lecz opieranie fabuły na dużym zadzie to ździebko za mało, nawet jak na komiks erotyczny. Ale może oczekuję zbyt wiele po tym gatunku. Może się nie znam. Może gdybym była mężczyzną, patrzyłabym na to inaczej. Dużo tych "może". A może po prostu nie jest to dla mnie. W każdym razie seria Druuna rozczarowała mnie i sprzedałam ją bez żalu.Po latach poszukiwań zaczynam podejrzewać, że ero-guro to stan umysłu, tożsamy jedynie Japończykom. Nie chodzi tu jednak o kategoryzowanie. Prace innych mangaków nie przypadły mi tak bardzo do gustu. Za bardzo epatowały przemocą, bezrozumną i bezcelową. W tym szaleństwie nie było metody. W związku z tym nasuwa się oczywisty wniosek: nie ma co zadowalać się substytutami, Suehiro Maruo jest tylko jeden. Tylko on łączy erotykę z okrucieństwem w poetycką, pięknie zilustrowaną opowieść. Nie ma innych podobnych do niego autorów, albo ja ich nie znam. Zakupiłam zatem pierwsze dostępne na rynku tytuły, które wyszły spod jego ręki: Panorama-tō Kidan w języku angielskim (The Strange Tale of Panorama Island) oraz dwa tomy Warau Kyūketsuki w języku francuskim (Vampyre). O ile z czytaniem po angielsku jeszcze sobie jakoś radzę, francuski jest mi obcy niczym średniowieczna alchemia. W języku tym znam może trzy słowa. Dlatego miałam spore obawy związane z zakupem Vampyre. Od dawna z zapartym tchem śledziłam publikacje francuskiego wydawnictwa Le Lézard Noir, którego nakładem ukazało się wiele tytułów Maruo. Za każdym razem były to tomy wydane z dbałością o najmniejszy szczegół: szyte, na dobrej jakości offsecie, często w twardej oprawie. Długo czaiłam się na te mangi i zazdrościłam Francuzom - że mają takie wydawnictwo, że jak się chce, to można. Nie będę odkrywcza, twierdząc, że polski rynek komiksowy w porównaniu z francuskim dopiero raczkuje, bo to banał. Każdy zainteresowany komiksem to wie. Mnie braki na rodzimym rynku dotknęły jednak w tym konkretnym przypadku. Pamiętam, jak narzekałam, że Junji Ito nie jest wydawany w Polsce - i wydawca odpowiedział, a dokładniej JPF. Na dzień dzisiejszy ukazało się u nas siedemnaście pozycji tego autora, w co trudno byłoby mi kiedyś uwierzyć. Ito jest jednak mangaką odmiennym od Maruo, łatwiejszym w odbiorze. W jego komiksach duży nacisk kładziony jest na horror, grozę. Erotyki nie znajdziesz w nich wcale. I może tu leży pies pogrzebany, bo w kulturze zachodniej lepiej przyswaja się przemoc niż seks. A jeśli już seks, to w zdrowym, przaśnym wydaniu. Wszelkie dewiacje są tabu i fe.W końcu chęć posiadania Maruo zwyciężyła nad rozsądkiem i stwierdziłam, że jeśli już mam zakupić jego mangi w języku, którego nie rozumiem, niech będzie to coś, co znam i lubię najbardziej - stanęło na Vampyre, mandze, którą czytałam na internetowych skanlacjach w języku angielskim. Jest to również pierwsza manga Maruo, jaką przeczytałam w ogóle - to od niej wszystko się zaczęło. Było to w minionym roku. Sam zakup okazał się dość łatwy, bo przez stronę Libristo.pl, która oferuje komiksy i książki w różnych językach, nie tylko francuskim. Tomy kupowałam osobno i przyszły one w dwóch paczkach. Były w dość dobrym stanie, choć pakowanie w tym sklepie nie należy do najlepszych - mangi były wprawdzie włożone w karton, ale bez żadnego dodatkowego zabezpieczenia typu folia ochronna lub papier. Gdyby były na nich wgnioty i inne uszkodzenia, poważnie bym się zdenerwowała. Chyba zwyczajnie dopisało mi szczęście.