W tym roku urlop, a przynajmniej jego część, spędziłam w Warszawie. Dlaczego akurat tam, a nie, dajmy na to, nad morzem lub na łonie natury? Gorąc tak nieznośny, że ścina z nóg, to prawda. Nie cierpię upałów. Dla mnie wiosna, jesień, a nawet zima mogłyby trwać wiecznie. Każda temperatura powyżej 23 °C budzi we mnie abominację. Mąż jest jednak urodzonym warszawiakiem, a urlop jest jedną z nielicznych okazji w roku, by mógł zobaczyć rodzinę. Jadę więc z nim i przy okazji odwiedzam warszawskie księgarnie.
Zwykle są to dwie z nich specjalizujące się w komiksach: Centrum Komiksu przy alei Niepodległości i Komikslandia, która mieści się w Metrze Centrum. Pobyt w Warszawie stwarza rzadką dla mnie możliwość pobuszowania w komiksach w realu, gdyż 99% moich komiksowych zakupów (również książkowych) to zakupy przez Internet. Książki można jednak kupić wszędzie - komiksy już nie. Jedyny sklep w moim mieście, który oferuje komiksy, to Empik i są to raptem cztery słabo zaopatrzone półki.
Tym razem, przyznaję, mieliśmy bardzo okrojony czas, dlatego zdążyłam wstąpić tylko do Komikslandii. Z powodu obostrzeń związanych z pandemią nie czułam się tam jednak do końca swobodnie - bardzo ograniczona ilość klientów, która mogła przebywać w tym samym czasie w sklepie wywarła na mnie psychiczną presję, że muszę się sprężyć, by zrobić miejsce kolejnym. Do tego stopnia, że w pewnym momencie zaczęłam się czuć jak intruz - taki co ogląda, a nic nie kupuje. Przejrzałam kilka pozycji znanych mi z Gildii i opuściłam sklep z uczuciem niedosytu i rozczarowania.
Właściwie uczucia te towarzyszą mi za każdym razem, kiedy tam jestem. Związane jest to zapewne z tym, że przy pierwszej wizycie udało mi się kupić w Komikslandii tytuł, który już wtedy był nieosiągalny - Cinema Panopticum Thomasa Otta. Byłam tak podekscytowana tym faktem, że nawet nie zauważyłam, iż jest to wydanie francuskie - w komiksie pozbawionym tekstu nie miało to jednak najmniejszego znaczenia. W ogóle tamten pobyt w Warszawie minął mi w cieniu Otta, w Centrum Komiksu nabyłam bowiem też jego Numer 73304-23-4153-6-96-8, wydany przez Kulturę Gniewu. Oba komiksy były z drugiej ręki, w świetnym stanie i w dobrej cenie. Było to kilka lat temu i teraz za każdym razem żywię cichą nadzieję, że uda mi się odnaleźć podobne skarby. Nic z tego.
Dopiero po powrocie zorientowałam się, że mogłam również zajrzeć do sklepu Yatta.pl - w końcu byłam na Chmielnej. Szukałam tam jednak innej księgarni i może to zaważyło na braku spostrzegawczości, wypatrywałam tam bowiem małego sklepiku z niebieską witryną... Mąż, warszawiak, też nie mógł go znaleźć. W końcu, umęczeni tropikalnym upałem nad Wisłą, trafiliśmy w odpowiednie miejsce. Księgarnia Tajfuny, bo o niej tu mowa, znajduje się nie tyle przy samej ulicy Chmielnej, co w jej załomie i to własnie zbiło nas z tropu. Bardzo chciałam odwiedzić to miejsce, był to nr 1 mojego tegorocznego pobytu w stolicy. Niestety, i tym razem pandemia pokazała, że nie ma co się cieszyć na wyrost. Okazało się, że księgarnia owszem, jest otwarta, ale nie można wejść do sklepu, by rozejrzeć się po książkach, podotykać, pooglądać, czy nawet coś przeczytać.
Byłam tam dosłownie chwilę. Kupiłam z marszu Ogród Hiroko Oyamady i udałam się na Nowy Świat, by w restauracji Besuto spróbować japońskiej kuchni. Tak na marginesie - polecam tamtejszy ramen.
Tak poza tym mam nadzieję, że to nie koniec moich letnich przygód z komiksami/książkami. Może dam początek nowemu ruchowi - księgarnianej turystyce, jakkolwiek źle to brzmi.
__________________________________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz