Zajęta swoimi sprawami (kolejna przeprowadzka, remont mieszkania, rodzina i koty) kompletnie przegapiłam pojawienie się nowego wydawnictwa Tajfuny, specjalizującego się w literaturze japońskiej, a także serii wydawniczej "Proza Dalekiego Wschodu" od PIW. Ominęła mnie premiera pierwszej w Polsce książki Ranpo Edogawy, na którą tyle czekałam. Od lat narzekałam na nieobecność tego autora na księgarskich półkach, a tu proszę, niespodzianka. Przespałam również wznowienie Kronik portowych Annie Proulx, które ukazało się w 2018 roku (jak mogłam!) nakładem Wydawnictwa Poznańskiego. Bardzo lubię tę książkę, przyznam jednak, że nie kupiłam jej do tej pory z powodu... brzydkiej okładki. Na szczęście wznowienie to wciąż jest dostępne w sprzedaży, dzięki czemu nowa Proulx od tygodnia gości już w mojej biblioteczce. Zakupiłam też interesujące mnie tytuły od Tajfunów i Państwowego Instytutu Wydawniczego. Jak widać, staram się nadrobić zaległości, dzięki czemu czuję się choć częściowo zrehabilitowana.
Przeglądając dzisiaj moje stare posty z cyklu Must have, zauważyłam, iż posiadam już całkiem sporo z zamieszczonych tam pozycji. Z około 10% zrezygnowałam, drugie tyle wciąż czeka na zakup. Nie jest źle. W minionym roku kupowałam najwięcej komiksów, mając naprawdę sporo do nadrobienia. Zajęły już prawie całą nabytą w tym celu biblioteczkę, co daje do myślenia. Muszę bardziej starannie dobierać tytuły, które zamierzam mieć i nie wchodzić w serie, które może i wypada postawić na półce, ale mają u mnie marne szanse na przeczytanie. Mam niestety skłonność do limitek i tytułów, które dawno wyszły z obiegu, a co za tym idzie, mój portfel cierpi. Wciąż gorączkowo przeglądam strony wydawnictw i gildii.pl (mój ulubiony sklep), próbując przewidzieć nakład którego komiksu ulegnie w tym miesiącu wyczerpaniu, aby zdążyć go kupić, starając się zarazem omijać nowości wydawnicze, na które z drugiej strony mam największą ochotę. Niezbyt to zdrowe, przyznaję. Rozsądek i tak czasem przegrywa z sercem, inaczej nie byłabym sobą.
Na początek pragnęłabym zaprezentować pierwszą książkę najnowszej serii wydawniczej "Tajfuny mini", Gorączkę złotych rybek autorstwa Kanoko Okamoto. Książeczka zaiste jest malutka, ale prześliczna. Tajfunom trzeba przyznać, że pięknie publikują swoje pozycje. Nie spotkałam się jeszcze z żadnym tytułem od tego wydawnictwa, które mogłabym uznać za brzydkie czy nawet przeciętne. Niby łatwo powiedzieć, bo ukazało się ich dotąd raptem pięć, ale już teraz wyraźnie widać, że młode Tajfuny stawiają na jakość, nie ilość. I to im się chwali. Każda pozycja jest dopieszczona edytorsko i cechuje ją doskonały przekład i szata graficzna. Wydawnictwo nie unika też niebanalnych rozwiązań, jak brak grzbietu książki (seria Mini). Z początku nastawiona byłam do tego pomysłu sceptycznie, po zakupie Gorączki szybko jednak do niego przywykłam (mierzi mnie tylko odstająca w moim egzemplarzu czerwona nitka). Mam nadzieję, że książka za kilka lat się nie rozsypie.
Inne tytuły Tajfunów, które udało mi się w ostatnim czasie nabyć, to Ukochane równanie profesora Yoko Ogawy oraz Gąsienica Ranpo Edogawy - obie książki wydane w 2019 roku, obie w bardziej "tradycyjny" sposób, jeśli mogę tak powiedzieć. Ich projekt graficzny jest, jak dla mnie, idealny. Nie ma w nich niczego, czego mogłabym się przyczepić, a jestem osobą czepliwą, marudą i malkontentką.
Gąsienica jest zbiorem siedmiu opowiadań, opatrzonych jakże potrzebnym wstępem Andrzeja Świrkowskiego, przybliżającym czytelnikom postać Ranpo Edogawy, poniekąd debiutanta w naszym kraju. Jedynym wcześniej opublikowanym w Polsce utworem Ranpo było opowiadanie W objęciach fotela (zawarte również w tym zbiorze), które w 1974 roku ukazało się na łamach "Przekroju". Muszę przyznać, że z twórczością tego autora zapoznałam się wcześniej dzięki filmowi i mandze: mrocznym i surrealistycznym nowelom filmowym Ranpo Jigoku z 2005 roku oraz przeniesionym na plansze komiksu Gąsienicy i Panorama-tō Kidan (Strange Tale of Panorama Island) autorstwa Suehiro Maruo. A także wspomnianym już W objęciach fotela w mangowej interpretacji Junjiego Ito (opowiadanie Human Chair). Nidy dotąd nie trzymałam jednak w ręku jego prozy - i za tę możliwość gorąco Tajfunom dziękuję.
Z kolei druga autorka, Yoko Ogawa, również nie jest mi postacią obcą. Wcześniej miałam styczność z jej literaturą, czytając jedną z jej powieści, Muzeum ciszy. Ukochane równanie profesora jest trzecią powieścią tej pisarki, jaka ukazała się w Polsce. Jeszcze zanim wiedziałam cokolwiek o Tajfunach (czyli nie wiedząc o ich istnieniu) zwróciłam uwagę na okładkę pewnej książki, która przyciągnęła mój wzrok ze sklepowej wystawy. Owa okładka była równie minimalistyczna co wystawa księgarni i może dlatego nie zginęła w zalewie innych tytułów. Była świeża i nietuzinkowa. Z nosem przyklejonym do szyby wiedziałam już, że mam przed sobą książkę, którą kupię. I tak też się stało. Mowa tu oczywiście o Ukochanym równaniu profesora.
Cześć! Utrzymując komentarz w duchu Twojego posta, rzeknę, że i ja przegapiłem Twój wpis. Miło Cię znowu widzieć!
OdpowiedzUsuńJeśli zaś chodzi o wznowienia i nowe japońskie tłumaczenia, to polecam Osamu Dazaiego i jego piękne wydania na łamach Czytelnika. "Zatracenie" oraz "Owoce wiśni" mają znakomite (wg mnie) okładki.
P.S. A na koniec życzę Wesołych Świąt!
Ech, spóźniłam się na życzenia świąteczne, będą więc noworoczne. Jutro sylwester, a zatem życzę Ci w nadchodzącym Nowym Roku wszystkiego dobrego oraz wielu świetnych, niezapomnianych książek - przeczytanych i na półce. Pozdrawiam!
Usuń