Wczoraj zakończyłam kilkumiesięczną przygodę ze zbiorem opowiadań Coś na progu. Aż chciałoby się krzyknąć całemu światu: "Nareszcie!" Stąd wykluł się pomysł, aby powstał ten oto radosny post.
nie recenzja
Lovecraft - pisarz, który wzbudza we mnie mieszane uczucia. Nie powiem, aby było to moje pierwsze z nim spotkanie. Znawczynią jego prozy też nie jestem. Wielbicielką - tym bardziej. Ot, przeczytałam kiedyś dwa z jego opowiadań, Szczury w murach i Przyczajoną grozę, która, jak się miało okazać, wchodzi akurat w skład wydanego w 1999 roku zbioru Coś na progu. Więc jakieś tam pojęcie o Lovecrafcie miałam. Jego nazwisko od lat obijało mi się o uszy przy okazji różnych wywiadów z ludźmi kina i pióra. Uważany jest za klasyka literatury grozy, którego dzieła inspirują wielu współczesnych twórców, choćby takiego Guillermo del Toro czy Stephena Kinga. Dla horroru - postać kanoniczna. Spokojnie zatem mogę włączyć Lovecrafta w poczet pisarzy "zaliczonych", do których nie wrócę. Obowiązek swój spełniłam - ja, fanka horroru, za którą zawsze się uważałam. Fanka jednakże wybredna.
Lovecraft - aż prosi się, aby wyskoczyć z banałem: "człowiek, którego nazwisko kojarzy się z czarną magią i wiedźmami, musiał oczarować rzesze czytelników na całym świecie". Mnie nie oczarował. Nawet nie był blisko bukowego lajka. Wpędził mnie natomiast w permanentną irytację, która rosła w miarę czytania. Początkowo czułam wręcz wrogość jego literatury, jakiś wewnętrzny opór. Myśli, które pojawiały się w mej głowie to: "Grafoman!", "Nieudolna kalka Poego!". I te nadużywane do obrzydzenia przymiotniki: prastary, groteskowy, przerażający, pradawny... Razi archaiczny styl, jakby autorowi zależało na naśladowaniu XIX-wiecznych pisarzy - brakuje mu jednak ich autentyzmu. W trakcie czytania
odnosi się również wrażenie, iż akcja opowiadań dzieje się w zamierzchłych
czasach, dopóki nie pojawi się jakiś element nowoczesności, jak samochód
czy elektryczność. Nie trzeba też w kółko powtarzać, że coś jest "odrażające", "posępne", "straszliwe", lecz umiejętnie opisać, aby takim się stało. "Niewysłowiona groza" zaiste bije z Lovecrafta, bije, aż w zębach trzeszczy.
Lovecraft posiada ponoć szczególny klimat - którego na ogół nie czuję. Na ogół, gdyż czasem, podczas lektury, pojawia się owe nieuchwytne "coś", dla którego obcuje się z literaturą grozy - pewien niepokój. Nawet jeśli opowieści nie zrobiły na mnie większego wrażenia, pozostały we mnie później jak osad, jak przykry, metaliczny posmak na języku, do którego wciąż wracam myślami, bezwiednie i mimo woli. Przyznaję, iż był on twórcą obdarzonym olbrzymią wyobraźnią. Najciekawszy koncept ubrany w słowa Lovecrafta staje się jednak męczący i nudny. Śmiem nawet twierdzić, iż był on nieudolnym, prowincjonalnym grafomanem. Mocne to słowa, co nie zmienia faktu, że jest on obecnie jednym z najbardziej rozpoznawalnych, uwielbianych autorów na świecie. Nie uniknę banału, powtarzając za wieloma przede mną, że Lovecrafta albo się kocha, albo nienawidzi.
Z utworów zawartych w tym zbiorze największe zainteresowanie wzbudziły we mnie Piekielna ilustracja, W grobowcu, Przybysz, częściowo również Przeklęty dom. Tytułowe Coś na progu długo zapada w pamięć, głównie z powodu wybornego finału. Kilka opowieści zostało sfilmowanych. Adaptacja opowiadania Zimno weszła w skład nowelowego Necronomiconu z 1993 r., z którym wprawdzie - poza wyjściowym pomysłem - niewiele ma wspólnego. Sny w domu wiedźmy zekranizowano w serialu Mistrzowie horroru, a Przyczajona groza stała się kanwą scenariusza Hemoglobiny (Bleeders) z 1997 r. To właśnie ten film, mimo iż jest marną produkcją klasy B, skierował moją uwagę na twórczość Lovecrafta. Hemoglobina jest jednak na tyle luźną adaptacją, iż można śmiało powiedzieć, że opowiadanie było jedynie inspiracją dla powstania filmu. Podobnie zresztą rzecz się ma z adaptacją Szczurów w murach. Gdybym nie wyczytała gdzieś, iż jest nią pierwszy segment Necronomiconu, w życiu bym na to nie wpadła. Żadnych cech wspólnych nie widzę. Już prędzej dostrzegam je u Stephena Kinga w opowiadaniu Dola Jeruzalem - które jest, nota bene, świetnym przykładem tego, jak uczeń przerósł mistrza: niesamowicie klimatyczne i przyprawiające o gęsią skórkę połączenie frapującego pomysłu z solidnym warsztatem pisarskim. Więcej w nim Lovecrafta niż w samym Lovecrafcie.
Napisałam wcześniej, że Lovecraft jest jednym z tych pisarzy, do których nie wrócę. Może nie do końca jest to prawda. Wciąż kuszą mnie takie tytuły, jak Reanimator, Widmo nad Innsmouth, Zgroza w Dunwich. Kusi mnie świat przez niego wykreowany. Sądzę, iż jeszcze dam mu szansę - kiedyś, w przyszłości. Nie porwę się jednak na cały zbiór, ale będę czytać wyrywkowo, po jednym opowiadaniu. Za to w końcu je lubię, a ostatnimi czasy przedkładam nad powieści: za krótką, niezobowiązującą formę i swobodę, z jaką mogę sięgnąć po książkę, by ją, gdy mi nie odpowiada, odłożyć.
Opowiadania zawarte w zbiorze:
- Ogar
- Piekielna ilustracja
- Coś na progu
- W grobowcu
- Świątynia
- Przyczajona groza
- Grobowiec
- Przybysz
- Przeklęty dom
- Zimno
- On
- Sny w domu wiedźmy.
H.P. Lovecraft Coś na progu
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 1999
Tłumaczenie: Robert P. Lipski
Oprawa: miękka
Liczba stron: 241
__________________________________________________
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz