Translate

niedziela, 24 sierpnia 2014

Junji Ito, Mega Manga i Remina

Wszystko zaczęło się w 2011 roku, kiedy to J.P.Fantastica, wydawnictwo specjalizujące się w komiksach japońskich, postanowiło wprowadzić na nasz rodzimy rynek najbardziej znane - i uznane - dzieło Junji'ego Ito, Uzumaki. W tamtym momencie kontynuacja dzieł Ito w Polsce była zapewne, jak domyślam się, uwarunkowana tym, jak tytuł ów zostanie przyjęty przez środowisko czytelników mangi i czy debiut ten zakończy się sukcesem. Jak pokazały następne lata, nie był to strzał chybiony. Nie wiem, czy miarą tego sukcesu była wysoka sprzedaż, a co za tym idzie, lukratywne wpływy (to w przypadku mang w ogóle możliwe?), czy wydawnictwo po prostu na tym interesie nie straciło, lecz następną decyzją J.P.F. postanowiło wprowadzić na polski rynek wydawniczy pozostałe dzieła autora Uzumaki. I tak, w ramach serii Mega Manga w roku 2013 ukazało się Gyo, a w lutym 2014 roku Black Paradox. Miał być to koniec Ito w Mega Mandze, wydawnictwo zrobiło jednak czytelnikom niespodziankę i jeszcze przed premierą Black Paradox ogłosiło wydanie niejako "bonusowej" mangi Jigokusei Remina (Hellstar Remina). Był to, niestety, typowy chwyt marketingowy.

Przyznam, że początkowo ucieszyła mnie ta wiadomość. Remina miała być pierwszą wydaną w Polsce mangą Ito, której wcześniej nie czytałam. Podekscytowana niczym dziecko, kupiłam ją zupełnie w ciemno już kilka miesięcy przed premierą. Zresztą zabieg zastosowany przez J.P.F. jak najbardziej zachęcał do nabycia tej pozycji - jeśli nie tego wymagał - do pre-orderu Black Paradox dołączono bowiem specjalny box kolekcjonerski, który miał pomieścić cztery mangi Junji'ego, wchodzące w skład serii. Zaiste, nie lada gratka dla każdego wielbiciela mistrza graficznej makabry.

Specyfiką tej serii jest powiększony format komiksu (A5) oraz wysoki standard wydania: dopracowana szata graficzna i tłumaczenie, matowa obwoluta, znakomitej jakości papier i druk. Nie ma mowy o jakimkolwiek rozklejaniu się bloku. Marginesy są odpowiedniej szerokości, by nie stracić nic z planszy. Kontrast, jak na mój gust, jest zbyt duży, ale idzie się przyzwyczaić. Najwięcej tu czerni i bieli, mała skala szarości - to czasem przeszkadza. Poza tym wszystko jest na najwyższym poziomie. Dodam, że niektóre tytuły wydane są zbiorczo w postaci omnibusów, jak Uzumaki (trzy tomy w jednym) czy Gyo (dwa tomy w jednym).

Jak wydawnictwo informuje: Mega Manga to starannie dobrane tytuły dla wymagającego czytelnika. Są to wyjątkowe tytuły, wyróżniające się swoją oryginalnością, czy też tworzące fundamenty pod znane gatunki mang. Cóż, z tym się akurat nie zgodzę.
W Mega Mandze zostało dotąd wydanych osiem tytułów, z czego aż cztery jest autorstwa Ito. Dwa z nich to pozycje zaiste wysoko cenione (Gyo i Uzumaki), pozostałe dwa natomiast to dzieła, delikatnie mówiąc, dość średniej wartości. Dobrze narysowane, nie powiem, o miałkiej jednak i bzdurnej fabule, gdzie pomysł może i był, ale już gorzej z rozwinięciem, dopracowaniem, a już na pewno z zakończeniem. O ile jeszcze zrozumiałe dla mnie jest, że tym, którzy nie mieli wcześniej kontaktu z twórczością Ito, Black Paradox może wydać się mangą w miarę świeżą, o ciekawych rozwiązaniach fabularnych, o tyle wszelkich pień zachwytu nad Reminą - gwiazdą piekieł nie zdzierżę. A tych ostatnio, odkąd manga ukazała się, nie brakuje. Rozumiem, że trwa nasilona akcja promocyjna, to tak. Ale mówienie o tym żałosnym tytule w samych superlatywach to już w środowisku mangowym prawdziwe faux pas. I rozumiem, lub raczej zdaję sobie sprawę, że czymś te osoby, ci piewcy zachwytu, kierują się (zleceniem? zobowiązaniem?), lecz w powody te wolę nie wnikać.

Czytając dotychczasowe opinie i recenzje umieszczone w sieci, zdążyłam zauważyć, że większość osób zwykle bardziej docenia krótsze opowieści, dołączone do polskich wydań. Bo Ito mistrzem jest, a owszem, ale krótkiej formy, muszę tu zdradzić. I tak, na końcu Black Paradox straszy nas niesamowita Lizawa, a po Reminie wytrwałego czytelnika czekają Miliardy szwów, prawdziwe światełko w tunelu apokaliptycznej nudy i absurdu. Mnie akurat do gustu najbardziej przypadł Uskok na górze Amigara, dołączony do Gyo. Nie jest to wprawdzie historia obfitująca w makabrę i odrażające sceny, tak charakterystyczne dla Ito, zawiera ona jednak w sobie pewien niepokój, klimat klaustrofobicznej grozy z wybornym, mocnym finałem.

REMINA - OFIARA PIEKIEŁ [możliwe spoilery]


Może gdyby autor więcej uwagi poświęcił kosmicznej Reminie, a nie jej ziemskiej imienniczce, fabuła mangi potoczyłaby się w kompletnie innym kierunku... Możliwe. Mnie w tej historii najbardziej właśnie zabrakło Reminy-planety, w akcji na jej powierzchni krył się bowiem niebywały potencjał, zupełnie przez Ito niewykorzystany. Potencjał ten został ledwie zasygnalizowany w paru epizodach, które narobiły mi okrutnego apetytu na więcej. Tym razem obeszłam się smakiem. Zamiast skupić się na tym, co mogłoby być oryginalne i przerażające (w obliczu  t a k i e j  planety skojarzenia z Lovecraftem nasuwają się same) Ito zbyt wiele wagi przywiązał do ukazania nam licznych lecz monotonnych perypetii dziewczyny o imieniu Remina. Mógł z tego powstać udany komiks science fiction z elementami grozy, tymczasem otrzymaliśmy twór specyficzny i zastanawiający: heroiczną opowieść o Wielkiej Ucieczce - w porywach wiatru, w płomieniach, w tsunami, w obliczu zagłady ludzkości w tle.

Fabuła tej Mega Mangi zaiste jest mega prosta i nieskomplikowana: oto do Ziemi zbliża się tajemnicze ciało niebieskie, które przeniknęło do naszego Wszechświata z innego wymiaru. Zdarzenie to początkowo przyjęte jest dość entuzjastycznie, a "planeta", jak uparcie ją zwą, ochrzczona zostaje Reminą, od imienia córki jej odkrywcy. W miarę jak Remina pożera na swej drodze kolejne planety Układu Słonecznego, entuzjazm maleje, a ludzie, zamknięci na Ziemi niczym w pułapce, czekają na nieuchronny los. Czekają wszak nie do końca bezradnie, na świecie szerzy się bowiem fama, iż to Remina, jej ziemska imienniczka, odpowiada za ten kosmiczny kataklizm. Wkrótce też rusza za nią oszalały tłum...

I to by było na tyle, jeśli chodzi o fabułę. Dalej jest już tylko pogoń, upstrzona fajerwerkami postępującej apokalipsy. Im dalej w las, tym bardziej irytująco. Główna bohaterka, Remina, co chwilę uchodzi z życiem tylko dlatego, że ma więcej szczęścia niż rozumu, zawsze znajdzie się bowiem jakiś rycerz, który wybawi ją z opresji. Będąc centralną postacią tej historii, Remina jest zarazem najbardziej bierną, pasywną bohaterką całej mangi. Jej obecność ma w sobie coś z kosmicznej pomyłki, zwłaszcza że pozostali aktorzy tego spektaklu osobliwości również nie grzeszą inicjatywą ani rozumem. Zdaje się być niejako oderwana od rzeczywistości, ciągle ucieka albo ktoś ją ratuje - nie ma wpływu na nic, co dzieje się wokół, porwana wartkim nurtem wydarzeń. Nawet nie bardzo chciała być gwiazdą - jakoś tak wyszło, bo inni nalegali. Ot, kolejna ładna dziewczyna, kompletnie pozbawiona charakteru i charyzmy, dziwnym trafem uwielbiana przez tłumy, by następnie stać się przez nie znienawidzona. Pogoń za dziewczyną ma w sobie z kolei coś z masowej histerii. Ludzie, w obliczu zagłady ogarnięci żądzą mordu, popadli nie tyle w obłęd, co w przesądną wiarę w to, iż Remina jest osobą odpowiedzialną za armagedon. Rozpoczyna się iście średniowieczny pościg za kozłem ofiarnym, gdzie w ruch idą siekiery i widły, a fanatyczny motłoch pluje śliną i w imię ratowania Ziemi kieruje swój oskarżycielski palec w niewinną, "czarownicę" utożsamianą z grozą przybyłą z kosmosu - ze Złem. Przewodzą mu tajemnicze okapturzone indywidua, które zapewne miały kojarzyć się z inkwizycją. Wszystko dalej rozwija się jednak zbyt schematycznie, by było niegrzecznie. Przynajmniej mnie nie przekonały te pseudo-średniowieczne tortury i płonące stosy. Rozpięta na krzyżu Remina budzi mój uśmiech politowania i szczere pragnienie, by w końcu szlag ją trafił. Dla mangi tak by było na pewno lepiej.

Poza główną postacią w historii tej rażą też cudowne zbiegi okoliczności, nagminnie stosowane przez autora, oraz irracjonalne zachowania pozostałych bohaterów, pozbawione sensu i krztyny inteligencji. Przykład? Kto, u licha, ratuje się ucieczką z ginącej Ziemi, kierując się na tzw. planetę, która kataklizm ów spowodowała? Na dodatek uparcie negując fakt, iż nie jest to żadna planeta, a potwór-moloch, który wziął się nie wiadomo skąd, żywiąc się wszystkim, co napotka w kosmosie? Już taki szczegół jak to, iż owa planeta posiada oczy i gigantyczny język, oplatający księżyc i Ziemię, powinien dać ludziom co nieco do myślenia. Lecz nie! Oni lecą na Reminę, gdyż tam jest raj! Hurrra! Jest atmosfera do życia i w ogóle jest pięknie. A potem jeszcze dziwią się temu, co zastali... Najwyraźniej na kartach tego komiksu nie tylko polowania na czarownicę, ale też jakieś zaraźliwe odmóżdżenie się szerzy.

Sama zagłada naszej planety, której czytelnik jest świadkiem w drugiej połowie mangi, przypomina mi trochę wydarzenia z innego dzieła Junji’ego Ito, Uzumaki. Nie mam na myśli motywu spirali, ale pomysł z unoszeniem się, czy wręcz lataniem ludzi, wykorzystany przez Ito również i tutaj. Cała końcowa akcja z Reminy związana z utratą grawitacji kojarzy mi się z Gangiem Motyli i tornadami w Uzumaki. O ile jednak koncept ten w Spirali zwyczajnie mi się nie podobał, w Reminie nabrał on oblicza tak groteskowego, że śmiech się bać. Wątpię, by miałby to być efekt zamierzony.

Czytając Ito, odnoszę w ogóle wrażenie, że niektóre z jego historii są tylko mniej istotnym dodatkiem do obrazów grozy. Fabuła jest w nich jedynie pretekstem do zaprezentowania dziwnych i surrealnych tworów wyobraźni autora, jakby mangaka miał pomysł na ukazanie "monstrum" lub jakiejś sytuacji, ale na poprowadzenie samej opowieści - już nie. Remina jest tego ewidentnym przykładem. 


Wracając zaś do wydania:

Jeśli J.P.F ma zamiar kontynuować tego typu "gadżety" dołączane do pre-orderów, lepiej niech się więcej nie kompromituje i sobie odpuści. Zakładka, sprezentowana do przedpremierowego zamówienia Reminy zaskakuje nie tylko malutkim rozmiarem, ale przede wszystkim jednostronnym drukiem - po odwróceniu nie ma już żadnej grafiki, jedynie biała kartka. Może wszystkie zakładki od J.P.F. wyglądają podobnie, tego nie wiem, ja w każdym razie pierwszy raz widzę coś takiego. Nie wiem również, czy tylko mnie taki zaszczyt spotkał, czy to bardziej powszechne zjawisko, ale mój box na komiksy Ito w Mega Mandze tych komiksów nie mieści. Wszystko było w porządku, dopóki do kolekcji nie doszła Remina - w pudełku zabrakło może z pół centymetra, aby ją dołączyć. Box zatem swej funkcji nie spełnił. Jest też zbyt cienki, powinien być wykonany z grubszej dykty, a tak, w miarę używania, szybko zniszczeje. Tylustronicowe mangi wszak swoją tężyznę i masę posiadają. Inną sprawą jest umieszczona na nim grafika: jednym się podoba, innym nie. Mnie akurat ten wybór ilustracji nie przeszkadza, choć uważam, że "pajacyk" z Uzumaki byłby o niebo lepszy - taki pajacyk z pudełka, czyż nie?


Tak więc, podsumowując, gadżety te do najlepszych nie należą. Może tego typu prezenty sprawdzały się przy dotychczasowych głównych odbiorcach mang wydawnictwa (shounen), ale przy seinenach, gdzie czytelnik jest nie tylko dojrzalszy, ale i bardziej wymagający, to już lekka porażka. Z pewnością przedmioty te mają wartość kolekcjonerską - a już samo to dla niektórych jest wystarczającą zachętą do nabycia pre-orderu.





  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz