Nie będę tu pisać o samej fabule Golema, jest to bowiem proza zbyt tajemnicza, by uszczknąć z niej choć niewiele bez uszczerbku dla owej tajemniczości, która jest stałym elementem klimatu książki. Klimatu, dodam, bardzo specyficznego. Bez niego Golem nie byłby tym, czym jest. Co ciekawe, czasem wyczuwam podobną atmosferę na ulicach galicyjskiego miasta, w którym mieszkam - w ciemnych, wilgotnych klatkach schodowych starych, chylących się kamienic, w zaułkach dawnej dzielnicy żydowskiej, w rodzinach, osiadłych tu w XIX wieku, żyjących przeszłością, nawet w katedrze, górującej nad miastem. Stąd pewnie mój pociąg do prozy Meyrinka, którą, przyznaję, nie zawsze rozumiem (daleko mi do meandrów kabały), a w której zawsze się odnajduję. W Pradze z Golema czuję się jak w domu - znam opisane ulice, budynki i ludzi, ich fizjonomie i charaktery - a przynajmniej, czytając, takie mam o nich znajome wyobrażenie. Golema zawsze wiążę w myślach z Kafką, czeską Pragą i kabałą, z zapachem staroci i kurzu, i z ostrym światłem słonecznym, jakie bywa tylko zimą. To bardziej odczucia niż ciąg fabularny powieści.
Zresztą zarys fabuły można znaleźć w każdym portalu książkowym. Sama historia jego powstania jest dość ciekawa, a mniej znana.
Z posłowia Macieja Płazy:
Pracę nad utworem, który miał przynieść mu nieśmiertelność, Meyrink rozpoczął w 1906, może 1907 roku. Zachowana korespondencja z Alfredem Kubinem pozwala sądzić, że miało to być ich wspólne dzieło literacko-plastyczne: Meyrink wysyłał kolejne rozdziały Kubinowi, ten zaś przygotowywał do nich rysunki. Współpraca została zerwana wskutek opieszałości Meyrinka. Kubin nie mógł się doczekać kolejnych fragmentów i wykorzystał gotowe już ilustracje we własnej powieści Po tamtej stronie (1908). Meyrink jeszcze długo biedził się nad powieścią, zwodził wydawców, ostrzących sobie zęby na powieściowy debiut znanego autora. W 1911 roku ogłosił fragment w czasopiśmie „Pan”, podpisał nawet umowę z lipską oficyną Kurta Wolffa, na gotowy rękopis kazał mu jednak czekać jeszcze kilka lat. Przyczyna tych trudności była prozaiczna: świetny nowelista nie radził sobie z konstrukcją powieści. Miał mnóstwo materiału, wiele pomysłów, mnożył postacie i wątki. Koniec końców, jak głosi legenda, w opanowaniu rozrastającego się chaotycznie dzieła pomógł mu ktoś z przyjaciół: wspólnie rozrysowali konstrukcję utworu, rozpisali wątki, zdecydowali, co trzeba pominąć – i wyrzucili połowę tekstu do kosza. […] Ostateczny efekt siedmioletnich wysiłków publikował w odcinkach w latach 1913-1914 niemiecki miesięcznik „Die Weißen Blätter”, cenione forum literackiego ekspresjonizmu, w 1915 roku ukazała się zaś luksusowa wersja książkowa. Powieść od razu stała się wielkim bestsellerem, w krótkim czasie sprzedało się 200, może 250 tysięcy egzemplarzy. […] Golem pozostał najsłynniejszą, najczęściej wznawianą powieścią Meyrinka. Ostatecznie nie ukazał się z rysunkami Kubina, zilustrował go jednak artysta równie znakomity i ceniony: Hugo Steiner-Prag, znajomy Meyrinka z kręgów ezoterycznych.
[źródło: Wydawnictwo Vesper]
Ilustracje Hugo Steinera-Praga do Golema z 1915 roku:
Dzięki tym właśnie ilustracjom wydanie z Vesper będzie na naszym rynku wyjątkowym. Szkoda tylko, że jako kolejne ma okładkę miękką. Jest to jedyny błąd wydawnictwa. Twarda oprawa odbiłaby się na cenie, ale, bądźmy szczerzy, Golem Meyrinka jak najbardziej na nią zasługuje. Klasyk ten powinien być lepiej uhonorowany w setną rocznicę swego powstania i stanowić prawdziwe wydanie kolekcjonerskie. Mnie akurat powielenie samych ilustracji nie zadowala (ale ja jestem wybredna).
STRONA TYTUŁOWA PIERWSZEGO WYDANIA, 1915 |
OKŁADKA Z WYDANIA VESPER, 2014 |
Hugo Steiner-Prag nie jest jedynym autorem ilustracji Golema Meyrinka. Na uwagę zasługuje szczególnie inny artysta, Vladimir Zimakov, który zilustrował również inną słynną powieść Meyrinka, Noc Walpurgi.
To jest dopiero piękne wydanie:
Vladimir Zimakov ilustruje nie tylko Meyrinka, ale również dzieła takich twórców jak Mikołaj Gogol, Fiodor Dostojewski, Herman Melville, Franz Kafka, Hans Christian Andersen, H. P. Lovecraft oraz wielu innych.
Prace jego autorstwa, które znalazły się w Golemie:
Prace jego autorstwa, które znalazły się w Golemie:
Moją ulubioną jak dotąd "wersją" Golema jest ta z roku 1992, wydana przez Signum. Lubię ją przede wszystkim za świetną szatę graficzną autorstwa Dmitrija Szewionkowa-Kismiełowa. Jego ilustracje są tytułami rozdziałów - formą i stylem bardzo w moim guście, na tyle, że kiedyś inspirowałam się nimi w swych własnych pracach.
Kupiłam ją chyba w 1994 i wtedy też przeczytałam po raz pierwszy. Byłam wtedy na tę książkę zdecydowanie za młoda, ale odcisnęła na mnie swe piętno, o tak. To jeden z tych tytułów, które mnie ukształtowały. Mając te 12-18 lat brałam do ręki co popadło, absorbując tekst jak gąbka i sięgając po więcej. Nie sugerowałam się wtedy czyimiś opiniami, nie było internetu, aby sprawdzić "co" i "kto", mało z kim mogłam rozmawiać o literaturze. Czytałam w ciemno, nie tak jak teraz. Do kupna skłoniła mnie chyba grafika na okładce.
Egzemplarz, który nadal posiadam, jest już trochę sfatygowany, ale kochany:
Jeden z moich ulubionych fragmentów powieści:
Koło mnie stał student Charousek, podnosząc kołnierz swego bardzo cieniutkiego surduta i słyszałem, jak mu z zimna zęby szczękały.Chłopiec ten może umrzeć — mówiłem sobie w tym pełnym przeciągów, lodowatym łuku bramy i poprosiłem go, aby wraz ze mną zaszedł do mego mieszkania. Lecz on mi odmówił.— Dziękuję wam, mistrzu Pernat — mruknął chłodno — nie mam tyle wolnego czasu, muszę śpieszyć do miasta. Gdybyśmy wyszli teraz na ulicę, to po kilku krokach zmoklibyśmy do suchej nitki. Deszcz nie ustaje.Strumienie wody spływały z dachów jak potoki łez. Podniósłszy nieco głowę, mogłem tam na górze, na czwartym piętrze widzieć swoje okno, deszczem schlapane, a wyglądające, jak gdyby jeszcze szyby rozmiękły i stały się nieprzezroczyste i pogarbione niby żelatyna. Żółtawy, brudny strumień spływał ulicą i brama zapełniła się przechodniami, którzy chcieli przeczekać, póki niepogoda nie minie.— Tam płynie bukiet ślubny — powiedział nagle Charousek i wskazał na bukiet zwiędłych kwiatów, który się przybliżał, pędzony brudną falą. Na to ktoś roześmiał się głośno. Odwróciwszy się, zobaczyłem, że był to stary, wytwornie ubrany pan o siwych włosach i nabrzmiałej, rozpuchłej twarzy. Charousek także spojrzał w tył i mruknął coś do siebie.Starzec miał w sobie coś nieprzyjemnego; odwróciłem uwagę od niego i przyglądałem się odrapanym domom, które w moich oczach przykucnęły na deszczu jak stare leniwe zwierzęta.Jak one wyglądały przykro i staro! Budowane bez zastanowienia, stały jak zielsko, co wydobywa się z ziemi. Dobudowano je, bez względu na otoczenie, do niskich żółtych murów kamiennych, jedynych resztek dawniejszego szeroko rozpostartego budynku sprzed dwóch — trzech stuleci. Tam połowa pochylonego domu z zapadającym się frontem. Inny obok, wyższy ponad inne, jak ogromny kieł. Pod pochmurnym niebem wyglądały one jak pogrążone we śnie i nie odgadłbyś chytrego, pełnego nienawiści życia, które czasami z nich wytryskało, gdy mgła jesiennych wieczorów zalega ulice i pomaga im ukryć swą cichą, ledwo dostrzegalną grę twarzy.Od czasu, gdy tu mieszkam, utrwaliło się we mnie to wrażenie i nie mogłem się go pozbyć. Są pewne godziny w nocy i o rannym brzasku, gdy domy te w jakimś podnieceniu prowadzą milczące, tajemnicze narady. I niekiedy zrywa się słabe drżenie poprzez ścianę, którego niepodobna wytłumaczyć, szmery płyną poprzez dachy i spadają w rynny deszczowe — my zaś je przejmujemy niebacznie tępymi zmysłami, nie śledząc ich przyczyny.Często roiło mi się, żem podpatrzył upiorne zachowanie się kamienic i dowiedziałem się z pełnym zgrozy podziwem, że one właśnie są utajonymi i istotnymi panami ulicy, że już to tracą żywot i czucie, już to do życia powracają, a w ciągu dnia mieszkańcom, co się tu gnieżdżą, udzielają go w pożyczce, następnej zaś nocy z lichwiarskim procentem domagają się go powrotnie.Wyobrażam sobie dziwnych ludzi, którzy mieszkają w tych domach niby widma, niby nie z matki urodzone — ludzi, którzy w myśleniu i działaniu zdają się być spojeni bez doboru, przeciągają przede mną w myśli i jestem skłonniejszy wierzyć, że takie sny tają w sobie ciemne prawdy, które na jawie tlą się we mnie jak wrażenia z kolorowych baśni.Potem skrycie budzi się we mnie znów podanie o widmowym Golemie, owym sztucznym człowieku, którego niegdyś tutaj w mrokach getta pewien rabin, znawca Kabały, utworzył z elementów i przywoływał do automatycznego, bezdusznego bytu, wsuwając mu za zęby kartkę z magicznym słowem liczebnym.I jak ów Golem drętwiał natychmiast w posąg gliniany w chwili, gdy tajemniczą sylabę jego życia cofał mu z ust zaklinacz, tak niewątpliwie — sądzę — tracą swój byt duchowy wszyscy ci ludzie, skoro zagasi się w ich mózgu — u jednego jakieś nikłe wyobrażenie, podrzędną dążność, może zbyteczne przyzwyczajenie, u innego nawet tylko głuche oczekiwanie jakiejś rzeczy całkowicie niezrozumiałej i całkowicie pozbawionej treści.Przy tym, co za nieustanne straszliwe zasadzki i podstępy w tych istotach!Nigdy nie widzi się tych ludzi przy pracy, jednak budzą się o pierwszym brzasku dnia i czekają z zapartym oddechem jak na ofiarę na coś, co nigdy nie nadchodzi. Jeżeli istotnie kiedyś powstaje pozór, jakby ktoś wchodził w ich obręb, ktoś bezsilny, co to mogliby go opanować, wówczas spada na nich nagle paraliżujący strach, odpędza ich z powrotem do nor, tak iż drżąc, odstępują od zamiaru. Nikt nie wydaje się dość słaby, by im odwagi starczyło dla opanowania jego niemocy.— Zwyrodniałe, bezzębne, dzikie zwierzęta, którym odebrano siłę i oręż — powiedział Charousek powolnie i spojrzał na mnie.Jakim sposobem mógł wiedzieć, o czym myślałem? Czasami tak mocno urabiamy swoje myśli, że mogą one jak latające iskry przeskoczyć w mózg stojącego w pobliżu.— Z czego oni mogą żyć? — spytałem po chwili.— Żyć? Z czego? Niejeden z nich jest milionerem.Spojrzałem na Charouska. Co myślał, mówiąc te słowa? Ale student umilkł i spojrzał na obłoki. Na chwilę ustał szmer głosów w bramie i słychać było tylko syczenie deszczu.